Teraz jest kryzys? Kryzys to dopiero będzie kiedy klasa średnia przestanie wierzyć, że życie może być przynajmniej umiarkowanie wygodne i bezpieczne.
„Wszyscy ludzie, z którymi się spotykam, z przyjemnością umawiają się ze mną w takich miejscach (Starbucks – przyp IM), papierowy kubek z cafe‘ latte awansuje ich z nikogo na nikogo plus, mają też nadzieję, że zobaczy ich tam ktoś znajomy, kto będzie spotykał się w tym czasie z jakimś innym komiwojażerem jak ja. Ile ja już widziałem w czasie moich wędrówek nadętych chłopców i nabzdyczonych dziewczynek pędzących ulicami z papierowymi kubkami w ręku, jakoby gdzieś bardzo się spieszących, podążających na niewymownie wręcz ważne spotkania, wysyłających wszem i wobec komunikat: jestem miejskim profesjonalistą…“.
To strumień myśli Piotra Augustyna, bohatera doskonałej książki „Trociny“ Krzysztofa Vargi. Człowiek ten – średnio ustawiony agent handlowy, fan muzyki średniowiecznej, rozwodnik – drwi z niemal każdego elementu typowego mieszczańskiego życia: pracy biurowej, kultury korporacyjnej, ambicji „miejskich profesjonalistów“, życia rodzinnego, kultury masowej, sportu, turystyki itd. itp. Czuje się tak przygnieciony chaosem spraw, w jakim musi poruszać się typowy współczesny człowiek, że wypluwa z siebie jad i frustrację (stąd trociny – niby lekkie, a jednak mogą przydusić). Typowy socjopata. Jak jednak dobrze napisał jakiś recenzent, dla tego dziwnego faceta czytelnik czuje jakąś sympatię. Dlaczego? Może rośnie jakiś przesyt modelami życia oferowanymi współczesnej klasie średniej?
Klasa średnia i jej udręki to nośny temat. Gdziekolwiek człowiek nie zajrzy w świat kultury, widzi frustrację umiarkowanie dobrze ustawionego finansowo człowieka: że nie ma więcej niż ma, że nie ma tego, co reklamują, że nie daje rady z kredytami, że miał być pozytywnie nastawiony a nie jest, że żona i dzieci oczekują więcej… Temat od dawna był popularny, ale kryzys gospodarczy tylko go wzmocnił. Klasa średnia znajduje się też w centrum trosk politycznych. W USA Barack Obama centralnym tematem swoj drugiej kadencji uczynił odrodzenie klasy średniej. W Polsce problem nie jest tak często artykułowany, ale ubolewanie nad marnym losem ludzi dobrze wykształconych jest echem globalnych haseł.
Pytanie o nadchodzący los klasy średniej należy do najciekawszych zagadek ekonomicznych. Obserwujemy coś, co ekonomiści nazywają „polaryzacją pracy“ (ang. job polarization), czyli poprawę perspektyw zatrudnienia dla klas wyższej i niższej oraz pogorszenie szans dla tych na szczeblu pośrednim. Powody tego zjawiska mogą być dwa: wzrost roli klasy średniej na rynkach wschodzących oraz postęp technologiczny. Mówiąc obrazowo: w krajach rozwniętych jest praca dla sprzątaczek, stróżów nocnych, listonoszy, menadżerów i wysokiej klasy prawników, ale może jej brakować dla średniej klasy inżynierów, księgowych, czy nawet informatyków. Temat znany jest od dawna, ale obecny kryzys mógł być punktem zwrotnym – zakończył błogi okres, kiedy destrukcja klasy średniej była łagodzona łatwo dostępnym kredytem.
Do najbardziej znanych publikacji analizujących zjawisko polaryzacji pracy należy książka „Race Against The Machine: How the Digital Revolution is Accelerating Innovation, Driving Productivity, and Irreversibly Transforming Employment and the Economy“, napisana przez dwóch naukowców z bostońskiego MIT: Erika Brynjolfssona i Andrew McAfee. Nie jest długa, można ją „połknąć“ w dwa wieczory. Mniej cierpliwym polecam ten papier. A przestraszonym sugeruję leturę tego artykułu Kennetha Rogoffa, w którym uspokaja on, że zjawisko destrukcji miejsc pracy nie jest wcale tak niebezpieczne.
Gdyby klasa średnia w krajach rozwniętych rzeczywiście ulegała systematycznemu osłabieniu, nie byłby to wesoły scenariusz. Powszechnie uznaje się, że klasa średnia jest fundamentem stabilności społecznej i politycznej. Elity chroni przed zemstą dołów społecznych, a jednocześnie blokuje te elity przed nadmiernym wykorzystywaniem ich politycznej siły.
Patrząc na ostatnie 200 lat, łatwo dostrzec, że klasa średnia co rusz dostawała jakieś „atrakcje“, które czyniły jej życie ciągle przyjemniejszym i spokojniejszym. Kiedy zaczęła się kształtować, w wyniku rewolucji przemysłowej i początków wzrostu gospodarczego, otrzymała prawa polityczne. Gdy zniszczył ją kryzys lat 30. i II wojna światowa, otrzymała wielki dobrobyt powojennej odbudowy. Gdy zaczęła niszczyć ją inflacja lat 70., otrzymała wizję nieograniczonej konsumpcji. Co otrzyma teraz, gdy niszczą ją efekty ostatniego kryzysu i ekspansja nowej klasy średniej w krajach rozwijających się? Praw ma wszystkich po uszy, dobrobyt to marzenie dawno zrealizowane, nasączenie konsumpcją jest większe niż obecnym wiosennym śniegiem w Polsce.
Kiedy na początku lat 70. w badaniach statystycznych pytano studentów amerykańskich, po co studiują, niemal 80 proc. odpowiadało, że głównym celem poszukiwanie filozofii dobrego życia. W 2005 r. dla 75 proc. studentów najważniejsze było już osiągnięcie wysokiego poziomu zamożności. Co będą chcieli osiągnąć studenci, jeżeli rynek pracy nie zaoferuje im perspektyw wysokiego dochodu?
Z „miejskich profesjonalistów“ pędzących z tekturowymi kubkami do kawy możemy sobie żartować. Ale trzymajmy kciuki, by było ich jak najwięcej i by byli zadowoleni z tej kawy, z tych kubków, z pośpiechu, stresu i małych sukcesów. Oni są cholernie ważni.
Ignacy Morawski
a moze pedzenie z papierowymi kubkami to objaw ze przytrafi sie jakis „seks w wielkim miescie”
Na pocieszenie można obejrzeć sobie film o Gotach i Wandalach (oni wyszli z Polski). Nie byli tacy straszni.